Jak ja się ucieszyłam, gdy usłyszałam po przebudzeniu (oprócz "Mama, daj niam!" Panicza) intensywny, równomierny szum deszczu! Nie zrozumcie mnie źle, lubię piękną pogodę, zwłaszcza taką, która umożliwia wspaniałe, rodzinne wycieczki po okolicy.
Ale taka deszczowa niedziela, bez wyściubiania nosa za próg, też się przydaje.
Żeby sobie uszyć wyściółkę do koszyka na pieczywo, który na prawo i lewo sypał okruchami. Bałagan mogłam mu wybaczyć, ale zagrożenia dla zdrowia Panicza już nie! W końcu maluch, który dusi się po pszenicy czy mleku (o jajkach, orzechach, soi i pomniejszych alergenach nie wspominając), nie może mieć styczności z takim stadem okruszków.
Klęłam, warczałam i mamrotałam pod nosem wielopiętrowe inwektywy. Ale w końcu mi się udało, o:
Podczas szycia go dodatkowych atrakcji dostarczyła mi moja poduszeczka do szpilek, biscornu wypełnione wiskozową watą. Zaprawdę, powiadam wam, nie używajcie waty, fatalnie się wtedy wbija szpilki. Tak wiec machnęłam taką poduszeczkę, zamontowaną prawie na stałe na maszynie.
Poduszeczka ma tunel z gumą, więc naciągnęłam ją przez dolną część maszyny.
Później nastąpiło piekło. Miałam w planach zapowiadaną śniadaniówkę dla PanaMęża. Nawinęłam zieloną nitkę na szpuleczkę, zamontowałam w bębenku, nawlokłam gdzie trzeba... I znów polka z robieniem "lasu" pod tkaniną, z niebraniem dolnej nici... Sprawdziłam każdy stopień naprężenia górnej nitki, wszelkie szczegóły prowadzenia dolnej i nic!
W końcu, po półtorej godziny bezowocnej walki, PanMąż stwierdził, że skoro to nie nitka i nie maszyna, to może szpulkę źle założyłam. I co się okazało? No co? Że szpulka, którą wzięłam od Ślubnej Babci razem z maszyną, jest inna, niż te ze sklepu! Sklepowe są płaskie lub leciutko soczewkowate, a ta jedna jedyna jest mocno wypukła, ma zupełnie inny kształt! Kiedy to na nią nawinęłam zieloną nitkę, szycie poszło jak z płatka :) Teraz muszę się zastanowić, skąd wziąć takich wypukłych szpulek więcej, nie sposób mieć jednej i ci chwila zmieniać na niej nitki...
Skroiłam, uszyłam, poklęłam na drobny błąd w mierzeniu, doskonale widoczny na zdjęciach... Chciałam poprawiać, ale PanMąż, gdy zobaczył śniadaniówkę, porwał ją, przycisnął do żołądka (gdyż tam, jak mi wiadomo, u mężczyzn znajduje się serce) i nie chciał oddać. Jedyne, co powiedział to to, że NIKT, ale to NIKT w pracy nie ma czegoś tak pięknego - i że zada szyku na poniedziałkowej przerwie śniadaniowej ;)
Wykorzystałam drobny sztruks, bawełnę - a między warstwy włożyłam folię z grubej reklamówki, żeby kanapki, robione kochającymi dłońmi PaniŻony (czyli tymi, które klepią te słowa) nie zsychały się, czekając na przerwę ;) Zainspirowałam się tym tutorialem-klik! W końcu jednak zrobiłam po swojemu :)
5 komentarzy :
Wszystko piękne! tekst boski :D czekam na dalsze cudowności ;*
Truscaveczko, nie zrażaj się lasem pod igłą. Ale nie zapominaj o wypróbowaniu naprężenia nici na resztce tkaniny, którą zamierzasz szyć, to pomaga.
Miałam tego łucznika, na którym Ty ćwiczysz obecnie, zanim przesiadłam się na Janome i bardzo sobie dobrze go wspominam. Miał odpowiedni ciężar, mocny silnik (w porównaniu z moją obecną tup-tup-tup-Janome, szył grubsze tkaniny i mało grymasił. Janome grymasi bardziej, ma mało uderzeń igłą na minutę i jest plastikowa. Hm...
Co do torebki - w Ikea dostaniesz podgumowaną (?) tkaninę, której będziesz mogła użyć na dalsze śniadaniówki. Ale ta obecna też jest bardzo ładna, a lamóweczka w postaci wywiniętego brzegu dodaje jej uroku. I w ogóle to świetny pomysł z użyciem sztruksu. Sztruks jest męski :)
Bardzo fajna śniadaniówka :)
Niezmiennie podziwiam Twoje przygody z maszyną. Radzisz sobie bardzo dobrze.
Mieć przemoczone 18 lat marzenie nie do spełnienia - zostaje posłuchać i szyć dalej :) ewa
Nie ma to, jak mieć męża, który potrafi docenić swoją żonę :-)))
Prześlij komentarz