Panna Olga w nowej bluzeczce chodziła cały wieczór i nie dawała sobie zdjąć - bardzo spodobał jej się muszelkowy brzeg dekoltu i "rękawów" oraz mięciutka bawełna. Bluzeczkę zrobiłam z Virginii na drutach nr 3 - poszło jakieś 8 dag. Wzór własny, inspirowany tym:
Co prawda dzień publicznego robienia na drutach dopiero 14 czerwca, ale trzeba się wprawiać :) Jakieś dziewczynki przyszły do mnie gdy dziergałam na placu zabaw, żeby spytać, co ja robię - trzeba szerzyć wśród młodzieży zamiłowanie do robótek, więc mimo zniecierpliwienia (w uchu miałam audiobook) objaśniałam cierpliwie i broniłam białej robótki przed brudnymi łapskami ;) Zdjęcie robiła Olga.
Niestety, Kitchener okazał się być trudniejszy, niż sądziłam, dopasowanie obu części do siebie tak, by wzory ładnie sie schodziły to paskudna sprawa.Całość jednak jest tak wygodna, mięciutka, praktyczna i właśnie mi grzeje ramiona, ze nie tylko zostaje, jak jest, ale i doczeka się kolejnych wcieleń :) Myślę jednak, że będę robić z całości, wtedy uniknę zamieszania. I nigdy więcej takich "muszelek" na brzegu mankietów, nie mam pojęcia, jak to rozprostować :/
Pokonałam je wczoraj wieczorem, ku swemu zdziwieniu "To już?". Zdjęcie bez ludzia wygląda nijako, dlatego poczekam na jakiegoś fotografa, by je "na ludziu" uwiecznił. Babcia Marysia nie mogła zrozumieć: "Rękawy bez swetra?" Uhum, bez. Za to z fajnym topem wyglądają bardzo miło :)
Not so posh, definitely not wedding, but still a shrug :)
Melduję się z katarem, zapaleniem oskrzeli i innymi pomniejszymi atrakcjami. Za to mam czasu na dzierganie sporo, gdyż nie chodzę do pracy. Niestety te dwie zalety nie równoważą kaszlu, kataru i ogólnej zdechłości. Zamelduję się, jak mi będzie lepiej. Lub gdy pokonam shrug ("rękawki"?) i to nawet z wykorzystaniem Kitchener stitch. Idę do łóżka.
Robi się, robi :) A te druty to są addiki :) Nie wiem, co w nich jest takiego, ani ładne, ani jakoś kształtne specjalnie, niezbyt spiczaste, mało śliskie... I zupełnie nie rozumiem, czemu robi się na nich tak doskonale, a oczka wychodzą równiutkie. Czary, ani chybi ;)
Oczywiście nie wyprodukowałam świątecznego koszyczka. Dziecinę porwano mi o poranku, z koszyczkiem biegała u babci, a ja miałam Święty Spokój ;) Z dekoracji świątecznych to mieliśmy sękacza. Ale mieliśmy, gdyż jako najpopularniejsze w domu ciasto, dość szybko został pochłonięty. Dobrze jest móc nic nie robić (ale dziergać za to!). Szkoda tylko, że Maleństwo, zwane też Panną O. znów chore :( Tydzień w przedszkolu, dwa w domu, można dostać kota.
Święta składają się z jajek, baranków, zajączków, koszyczków, serwetek, sałatek, zakupów, kolejek, niesympatycznych odzywek w tychże, mycia okien, sprzątania, wymiatania, szykowania, jedzenia, zmywania, sprzątania, zastanawiania się, co z robić z tym całym pozostałym jedzeniem... A ja naiwnie w głębi duszy uważam, że powinny składać się z miłości, radości, wiosennego ożywienia, bycia blisko z innymi... I dlatego sobie i Wam tego życzę. Tak dla odmiany. Bez odkurzacza lub patelni w ręku. Na spokojnie. Radośnie. Wiosennie. Alleluja!
Dzisiaj w cieniu było 25 stopni! Gorąco! Mówiąc o wiośnie, miałam na myśli raczej 18-20, a nie przerzucenie się z zimowych kurtek na krótki rękaw. Forsycje kwitną, magnolie kwitną, krokusów i innego drobiazgu zatrzęsienie, a na kilku bzach widziałam już wybarwione pąki kwiatowe. Coś mi mówi, że wiosny w tym roku nie będzie. Od razu lato. Na spacerze byliśmy w krótkich rękawach, serio, serio! A panna O. nabyła sobie czapkę z daszkiem, mając w nosie mamine produkcje szydełkowo-drutowe ;)
Więc plotę. Oldskulową siatkę na zakupy z nienadającej się do niczego poza torbami i koszykami bawełny "cable" z Lidla. Dodałam po prawej rubryczkę z aktualnymi produkcjami, więc można sobie wzór podpatrzeć :)